Jest jedna taka sprawa, obok której nie jestem w stanie już dłużej przechodzić obojętnie. Właśnie dlatego korzystam z tej mocy, jaką jest ten mój maluteńki kawałek internetu. Chciałabym z Wami pogadać o bardzo poważnym temacie. O zaufaniu. Czemu wierzymy we wszystko co zobaczymy w internecie? Czy można jeszcze ufać blogerom? 

Blogosfera rozwinęła się do gigantycznych rozmiarów. Blogerzy podpowiadają jak się ubierać, piszą poradniki o życiu, mówią jak zarabiać, co gotować i jak wychowywać dzieci. Okazuje się jednak, że ilość ludzi, którzy naprawdę znają się na tym o czym piszą to jakiś mały odsetek, a może i promil. Moda to rzecz gustu, więc każdy może znaleźć osobę, której styl ubierania nam się spodoba. Blogi kulinarne to ciekawy sposób na opisanie tego samego przepisu na tysiące sposobów. Jednak jak by nie patrzeć skoro składniki są jadalne, to efekt końcowy kucharzenia też nas nie zabije. Czemu jednak ślepo wierzymy też innym jeśli chodzi o nasze zdrowie i dzieci?

Nie znam się, to się wypowiem

Gdy tylko dowiedziałam się, że jestem insulinooporna starałam się przeszukać wszystko pod kątem wiedzy, która miała mi pomóc odnaleźć się w nowej dla mnie rzeczywistości. Tak właśnie trafiłam na kilka grup dotyczących tej przypadłości. Dziennie ludzie publikują tam dziesiątki, jak nie setki pytań dotyczących tego co im wolno, a czego nie. Przykład? Dziewczyna zadała pytanie, czy może napić się soku marchewkowego. W kilka sekund pod postem znalazło się kilka odpowiedzi składających się z jednego słowa „NIE”, a biedna dziewczyna skwitowała to podsumowaniem, że „szkoda”. Czy odpowiedzi, które dostała były prawidłowe? Oczywiście, że nie. Czemu? A no temu, że żadna z tych osób nie widziała jej wyników badań i nie wie jak realnie w danej sytuacji wygląda jej sytuacja zdrowotna. W dodatku sok z marchewki ma indeks glikemiczny na poziomie 40, co stawia go na pozycji rzeczy, po które osoby insulinooporne z rozsądkiem sięgać mogą. Nikt też nie zaproponował jej, aby ten sok, który tak bardzo lubi połączyła z posiłkiem. Wtedy łączna wartość spożytego ładunku glikemicznego będzie jak najbardziej prawidłowa.

Czemu do cholery tak dużo osób powierza swoje zdrowie ludziom, których nie zna? Przecież nie ma tam samych specjalistów. Tak samo załamujące są dla mnie pytania mamusiek na Facebooku w stylu „Mój syn właśnie odciął sobie palec. Musimy jechać do lekarza, czy może zrośnie się sam?”.

Zaufaj mi, jestem blogerem

Gdy blogosfera powoli się rozwijała ludzie zaczęli coraz chętniej szukać informacji na blogach. Od prostych porad typu „jak sprać wino z białej koszuli?”, do pytań „gdzie wziąć kredyt na mieszkanie?”. Mam takie wrażenie, że jeszcze kilka lat temu większość blogów była prowadzona przez osoby, które posiadały realną wiedzę w danej dziedzinie. Teraz na temat odpowiedniego wychowania dzieci wypowiada się w internecie pewnie co trzecia matka. I mogę się założyć, że gdybyś tą osobę spotkał na żywo za nic nie brał byś do siebie jej rad.

Czemu tak ciężko zaufać mi niektórym blogerom? Internet wcale duży nie jest i gdy tylko chwilę poszukacie, z pewnością znajdziecie inne moje blogi, które kiedyś prowadziłam. Znam tę branżę od podszewki. Nie tylko od strony blogera, ale i od strony agencji. Wyobraźcie sobie, że przychodzi klient, który chce jak najszybciej pokazać swój produkt w internecie. Agencja ustala działania, które często prowadzą do wysłania tak zwanej darmoszki do blogera. Tylko jest jeden warunek. „Masz tydzień na przygotowanie recenzji na temat 3 miesięcznej kuracji suplementów na włosy. Wchodzisz w to?”. Nigdy nie brałam udziału w takich akcjach, jednak nie raz widziałam jak koleżanki po fachu bez przetestowania produktu pisały pozytywne recenzje. Ludzie chcą mieć bloga tylko po to, aby dostawać darmowe produkty. Im więcej, tym lepiej.

Czy można ufać blogerom?

Ufam blogerom, ale liczba osób, które tym zaufaniem darzę jest na prawdę niewielka. Nie szukam opinii na temat kremu u osoby, która testuje ich 5 w miesiącu. Nie kupię produktu polecanego przez osobę, której każdy post na blogu miał sponsora. I podkreślę tu, że nie ma nic złego w nawiązywaniu przez blogerów współprac z firmami, ale pod jednym warunkiem. W efekcie współpracy Bloger poleca produkt, który sam kupuje lub sam i tak by kupił.

Nie ufam natomiast randomowym ludziom w internecie, którzy kryją się za nickiem „kwiatuszek8293” i z daleka omijam wszystkie grupy i fora internetowe, które nie posiadają w składzie administratorów, kogoś kto na danej dziedzinie dobrze się zna i ma łeb na karku.

Dlatego proszę Was, uważajcie komu ufacie.

Nie mogę się doczekać, aby dowiedzieć się jakie Wy macie doświadczenia w tej sprawie?

10 KOMENTARZE

  1. Piękny wpis, w którym jest 100% prawdy o polskiej blogosferze. Pseudo twórców internetowych jak grzyby po deszczu. Tylko po to, bo coś dostaną w zamian. Eh, ja bym napisała to dużo ostrzej z przykładami ;). Tak jak to zrobiła Ania Maluje o instagramie ;*.

  2. O mamo, a już się bałam, że tylko ja widzę to jak ludzie powariowali! Śmiać mi się chce jak jednego dnia wpada 100 recenzji danego szamponu, a potem wszyscy o nich zapominają.

    Nie mogę też patrzeć na te wszystkie zafulowe stylizacje. Każdy post z ubraniami na bloga to chińszczyzna. Skoro tak pasjonują się modą to czemu nie pokażą tego co noszą na co dzień? Bo im nikt nie zapłaci?

  3. Widziałam ten post i uważam, że to bardzo dobry temat. Myślę, że powinniśmy jak najgłośniej mówić o tego typu zachowaniach. Ciężko na Instagramie spotkać człowieka, działają tam same boty. W dodatku firmy myślą, że mają fajną reklamę, a przez wybieranie nieprawidłowych influencerów tracą wielkie pieniądze.

  4. Mnie smieszy ilosc i jakość „wypuszczanych „postów przez pseudoblogerki. Zachwyty nad pomadka za 5zl. Dlaczego? Bo za darmo! Chociaż wcale nie tak za darmo bo wszystko wymaga czasu – napisanie posta, zrobienia zdjęć, udostępnienie… Jak w takim razie ludzie, którzy robią to z pasji i zjadaja na tym zęby maja za to wyżyć. Bo nie osuzkujmy sie każdy chce dostac wynagrodzenie za prace jaką poswiecamy na pisanie. Pomijam pseudoblogerow rzucajacych się na wszystko.
    Blogosfera robi sie jednym wielkim posmiewiskiem. Milion recenzji kremow itp. A wszystko w jednym miesiącu, gdzie zwykly smiertelnik zuzywa jeden krem do twarzy przed co najmniej pół roku.
    I oczywiście każda z opinii jest bardzo rzetelna, zwyczajnie wszystko się u niej sprawdza!
    Kiedyś sama szukalam informacji w sieci przed zakupem kosmetyku, dziś wiedzac to co wiem, nie zaufalabym blogerce kosmetycznej. Oczywiście nie wrzucam tu wszystkich do jednego worka – mam kilka wyjątków ktore nie boja sie pisac co mysla – na szczęście!

  5. Mówisz, że miałaś wcześniej innego bloga, skoro dostawałaś to samo co dostają inne blogerki to też nie robiłaś tego po łebkach? Przecież nie jestem w stanie testować dokładnie wszystkiego co dostaję!!!!

  6. Zgadza się, miałam innego bloga i nie jest to jedyna prowadzona przeze mnie strona w internecie. Mówisz o kosmetykach? Jeśli tak to oczywiście, że jesteś w stanie wszystko przetestować zanim to opiszesz. Po prostu przyjmuj mniejszą ilość rzeczy. Ustaw sobie limit jeden szampon czy krem na miesiąc. To czas, po którym na prawdę możesz stwierdzić jak dany kosmetyk się sprawdził. Oczywiście zupełnie inaczej wygląda kwestia kolorówki, którą jesteś w stanie ocenić odrobinkę szybciej.

  7. Jak to mówią, uderz w stół, a nożyce się odezwą… Mamy tego najlepszy przykład poniżej… Na razie liczę jeszcze na to, że sytuacja na rynku się opamięta i wrócimy do tego modelu, że blogowali ludzie, którzy robili to dla hobby, a nie dla otrzymywania milionów paczek.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here